(...)
Do Rumunii wyruszyliśmy w pewien sierpniowy poranek. Maluch był zapakowany prawie po dach, a pod jedno z siedzeń na wszelki wypadek zapakowaliśmy pudełko z różnymi częściami zapasowymi. Poza ubraniami i zapasem jedzenia (w dzikim kraju miało nie być dobrze zaopatrzonych sklepów) zabraliśmy ze sobą namiot, stolik, krzesełka i butlę gazową, na której mieliśmy przygotowywać posiłki. Wybraliśmy trasę przez Słowację i Węgry. W pierwszym mieście, do którego wjechaliśmy po przekroczeniu granicy węgiersko-rumuńskiej napotkaliśmy supermarket jednej z firm, które można napotkać również w Polsce. (...)
Planowaliśmy przejechać się przez północną Rumunię (region Maramuresz), kierując się ku delcie Dunaju, by następnie odpocząć na plażach nad Morzem Czarnym. Po drodze chcieliśmy zobaczyć ciekawe miejsca, spróbować lokalnych produktów i rozszerzyć nasze pojęcie o kraju.
W Rumunii zaskoczyły nas krowy, konie i owce, które, jak się dowiedzieliśmy, wielu gospodarzy wypuszcza rano z podwórka, cały dzień wędrują w dowolne strony, a wieczorem każde zwierzę wraca do swojego domu. Spotykaliśmy je na górskich przełęczach, suchych równinach i przechodzące w poprzek leśnych dróg.