Tylko czy tak naprawdę chcę dokądkolwiek dojechać? Wystarczy, żeby jutro był dzień. Żeby świeciło słońce, żebym coś zjadł i znalazł spokojne, bezpieczne miejsce do spania. By przez moje ciepłe myśli świat przez chwilę stał się lepszy. Albo chociaż nie był gorszy. Tyle wystarczy z tego jechania. Choć może to i tak zbyt wiele. Autor opuszczony przez energię życiową, bez celów - zna tylko metę, do której chce dojechać, choć i tę ostatnią zmienia w ostateczności, by się upewnić w przekonaniu, że nie jest do niczego zobowiązany. Uważa, że ludzie nie potrafią żyć po prostu muszą stawiać sobie jakieś śmieszne cele, aby móc je potem realizować, a życie to mgnienie oka. Kto za sto lat będzie pamiętał o czyichś celach, o mniej lub bardziej poważnych pragnieniach, złudnych potrzebach? A ludzie mają mnóstwo potrzeb, cała współczesność to jedna wielka religia potrzeb rozbudzanych przez reklamy, kulturę masową i media. Człowiek miota się w tym wszystkim, bo dał się złapać w serwowany przez współczesną cywilizację koncept, że sensem jego życia jest zaspakajanie kolejnych zachcianek.
Autor już wielokrotnie publikował relacje ze swoich podróży, czym wypracował sobie język pisarski, bogaty w słowa, przenośnie i porównania. Choć jest świetnym mówcą, jakkolwiek jego prezentacje słucha się jednym oddechem, niebanalne, śmieszne, treściwe i pełne przygody, to książka jest ich przeciwieństwem.
Agata Kosmalska